Jak się leczyć i odżywiać w warunkach głodu, zanieczyszczenia i braku opieki medycznej
Proponujemy Państwu zapoznać się z radami zielarki – Jeleny Fiodorownej Zajcewej. Ta współczująca kobieta uczyła jak się leczyć i odżywiać w warunkach głodu, braku opieki medycznej … Sama Jelena Fiodorowna, podobnie jak i cała jej liczna długowieczna rodzina, nigdy nie brała tabletek i nigdy nie chorowała. Odeszła szczęśliwa w wieku 90 lat
Wywiad został przeprowadzony w 2016 roku. Źródło:
– Jeleno Fiodorowna, kim byli Pani rodzice? Gdzie się Pani urodziła?
– Rodzice moi mieszkali w Petersburgu. Mój ojciec Fiodor Minajewicz Bosych był kawalerem Świętego Jerzego. Brał udział w wojnie japońskiej 1905 roku, odznaczony przez Cara złotymi krzyżami. Gdy rozpoczęła się rewolucja, Tata wraz z matką i dziećmi w 1918 roku przyjechał w rodzinne strony matki – do wioski Nowo-Pierielesowo powiatu Jefremowskiego województwa Tulskiego.
Wkrótce zaczęły powstawać kołchozy. Ojciec nie poszedł do kołchozu. Przyjechali i zabrali go jako wroga ludu. Odsiedział jedenaście lat. Kiedy wrócił, był bardzo chory i zmarł wkrótce. Matka Jewdokia Grigorjewna wychowywała nas sama. Było nas ośmioro dzieci: czterech chłopców i cztery dziewczynki.
Starsze siostry – Marusia i Liza – wyjechały do Moskwy. Niura, która ma obecnie 97 lat, została. Urodziłam się w 1925 roku w ogrodzie. Mama kopała ziemniaki, gdy zaczęły się bóle. Przybiegły kobiety, urodziłam się, to one przewiązały mi pępek. Przyjechał wóz, wzięli dwa worki z ziemniakami oraz mamę i mnie i pojechali do domu. Przyszłam na świat tuż przed Podwyższeniem Krzyża Świętego – 26 września.
Swego czasu rodzinę eksmitowano jako wroga ludu, ale Niura poszła do pracy w kołchozie i nas zostawiono. W kołchozie prawie nic nie płacono, po prostu stawiano „ptaszki – haczyki” za dzień pracy, a następnie wydawano za nie po dwieście gramów mąki lub ziarna.
Zabrali nam wszystko! Pamiętam jak mama, nam siostrom dzieliła chustki, każdej po cztery chustki. Starsze wzięły sobie dobre chustki, piękne zabytkowe, z frędzlami. Byłam najmłodszą i dostała mi się tylko jedna chustka z frędzlami i jedna bardzo wyblakła. Wróciłam do domu z ulicy, a moja mama i siostry płaczą: „Zabrali nam chustki.” Pobiegłam do Rady Wiejskiej, krzyczę, płaczę: „Oddajcie moje chustki!” Jakaś kobieta powiedziała: „Oddajcie jej chustki”. Szukałam, szukałam wśród skonfiskowanych rzeczy swoje chustki, znalazłam i przybiegłam do domu, szczęśliwa: „Mamo, wzięłam swoje chustki!” Matka spojrzała: „Moje dziecko, nie pomyślałaś – wzięłaś starą wyblakłą chustkę. Trzeba było wziąć dobre chustki, z frędzlami”. – „Mamo, tamte chustki nie były moje, ale Niury i Lizy.”
Mama mówiła nam, dziewczynkom: „Zapamiętajcie, nigdy nie zniekształcajcie obrazu Bożego, nie malujcie się, nie smarujcie się, włosów nie obcinajcie. Zachowujcie wewnętrzne piękno.”
Do dzisiaj przeżyły trzy siostry. Pewnego dnia mama powiedziała do nas: „Niech będzie wam dana długowieczność!” I, dzięki Bogu, żyjemy długo.
Mama leczyła rannych pokrzywą
– Wasza mama leczyła ziołami?
– Pamiętam dobrze, jak mama leczyła ciężko rannych żołnierzy. Do nas, do wioski, przywożono ich na saniach. We wsi była szkoła-siedmiolatka i ranni leżeli na materacach na podłodze. Mama często mówiła: „Zostawcie go mnie, on niedługo umrze, a ja go wyleczę.” My, dzieci, tłukliśmy pokrzywy w dużych beczkach, mama wyciskała sok pokrzywy i poiła nim wykrwawionych żołnierzy – pokrzywa przywraca hemoglobinę. Miazgą pokrzywy okładała im rany. Bandaży nie było. Przynoszono nam stare prześcieradła, mama je gotowała i darła na bandaże. Po dwóch – trzech tygodniach leczenia pokrzywą tam, gdzie były ropiejące rany, pojawiała się delikatna skórka. Tak pokrzywa zabliźnia rany!
Rannych było bardzo dużo, ale jak pojawiły się u nas „Katiusze”, to ilość rannych była mniejsza. „Katiusze” pomogły naszym zwyciężyć Niemców.
Byliśmy jeszcze mali, a już zbieraliśmy zioła, ponieważ mama leczyła nimi wielu ludzi. Czasami brała fartuch pełen ziół i niosła do chorych.
Mama przyrządzała smaczne kiszone jabłka, ale nam ich nie dawała: „Wy wszystko jecie, a chorzy nic nie jedzą, potrzebne są im jabłuszka.” Kisiła ona jabłka z zielem bylicy pospolitej i słomą żytnią i nosiła je chorym. Mamę wszyscy lubili – była ona bardzo dobra.
Koński szczaw przeciwko czerwonce
Gdy wybuchła epidemia czerwonki, przywożono do nas dzieci, chorych na czerwonkę, takich, że głowy nie mogły utrzymać, bardzo wycieńczonych. Mama zostawiała ich w domu, ścieliła im osobno na podłodze. Dawała im pić wywar z korzenia końskiego szczawiu. Rośnie on wszędzie jako chwast, jesienią i zimą wszędzie stoją jego brązowe łodygi z nasionami.
Kiedyś przywieziono chłopca w wieku siedmiu lat – ledwie żywego. Mama pościeliła mu u nas i dawała mu wywar z korzenia końskiego szczawiu. Na czwarty dzień od tego wywaru giną wszystkie pałeczki czerwonki. I na czwarty dzień chłopczyk podniósł głowę i poprosił jeść. Mama go uratowała. A dzieci chorych na czerwonkę, w szpitalach trzymają dwadzieścia jeden dni. Wszelkie zakłócenia jelit leczy się wywarem z korzenia końskiego szczawiu.
Ziemniaki … z nieba!
Co jedliście w latach głodu?
– Pewnego roku kiepsko obrodziły ziemniaki, ludzie puchli z głodu, umierali. A mama ciągle nosiła ziemniaki chorym. Weźmie do fartucha i zaniesie. I my, dzieci, kiedyś powiedziałyśmy jej: „Dlaczego nosisz ziemniaki innym, zostało ich już bardzo mało.” A ona odpowiedziała nam: „Każde z was po sześć ziemniaków zjada dziennie, a ludzie puchną, umierają.” – „I my będziemy puchnąć!” – „Nie, nie będziemy, nam Pan Bóg da.” – „Mamo, co ty mówisz, jak to – da?”
Zaprowadziła nas do piwnicy i pokazała ile zostało jeszcze ziemniaków – tylko jedno wiadro. „Dopiero jest koniec kwietnia, a kiedy wyrosną nasze ziemniaki!” A ona znów swoje: „Nam Bóg da!” I nosi i nosi ziemniaki chorym. Upłynął pewien czas i my ponownie pytamy: „Mamo, pewnie już nie ma ziemniaków?” – „Są. Idziemy, zobaczycie”. Kiedy wspominam o tym, to drżę i płaczę. Nosiła ona ziemniaki chorym już dwa tygodnie, a w piwnicy jak było wiadro ziemniaków, tak i jest nadal. I uwierzyliśmy jej, że Bóg nam daje. I pytamy: „Mamo, a jak Pan nam daje?” – „Anioł w nocy opuszcza się i przynosi ziemniaki.”
Jedliśmy lebiodę, podagrycznika pospolitego (ros.- Сныть; łac. Aeropodium podagraria) i inne zioła, i nie głodowaliśmy. Wszystkie zioła, które rosły w ogrodzie, nigdy nie wyrzucaliśmy. W monasterach pytają mnie o wykaz ziół na przypadek głodu, i ja im daję listę dziko rosnących roślin jadalnych. Znam dwieście czterdzieści jadalnych ziół: pokrzywę, podagrycznika, lebiodę i inne. Lebioda rośnie we wszystkich ogrodach. Jest bogata w białka i zastępuje mięso.
Żywe leczy się żywym
– Miałam z lekarzami taką rozmowę: „Dlaczego leczycie martwymi tabletkami? Jest tam szlifowanie, tłoczenie, farby, chemia”. – „A Pani zioła też są suche, martwe”. – „Moimi ziołami cała Rosja się leczyła. Suchą trawą wszystko bydło było karmione. Krowy dawały mleko, owce – mięso. A więc te trawy, zioła nie są martwe. Oto suche nasiona kopru. I wyrośnie z nich wysoki kwitnący koper. Wsadźcie do ziemi waszą najdroższą tabletkę – ona nie wyrośnie”. Jeśli uszczypniemy rękę, będziemy czuli ból. Tutaj przebiegają żyły, tętnice, limfa, nerwy, wszystko żywe. A żywe trzeba leczyć żywym. Ziołami, które daje Pan, a nie martwymi tabletkami.
Organizm ludzki ma w sobie siłę regeneracji, jeśli tylko nie przeszkadzamy mu tabletkami. Miliony chorych w naszych czasach cierpi z powodu skutków ubocznych leków farmaceutycznych, wiele z nich ginie.